piątek, 18 października 2013

Co w kiblu piszczy

06.12.2012, Wrocław Główny.
EN57 w malaturze UMWD
Przez ostatnich kilka tygodni byłem odcięty od namacalnej obecności kolei. Pierwsza i chyba najważniejsza przyczyna była taka, że skręciłem kostkę, co skutecznie uniemożliwiło przemieszczanie się gdziekolwiek. A inne przyczyny są zdecydowanie mniej ważne. Ale w końcu nadszedł ten dzień, gdzie z przyjemnością myślałem o pierwszej podróży.
Z racji tego, że jestem zboczuchem i kolejowym onanistą, gdy wybieram się w podróż, to zawsze na dworcu jestem zdecydowanie wcześniej. Ze spokojem kupię bilet, pochodzę po peronach, pogapię się na składy i dopiero idę do mojego pociągu.
Nie inaczej było i tym razem. Z racji tego, że mój Regio startował z Leszna, był już w peronach. Oczywiście, nie spodziewałem się niczego innego niż kibel, w końcu to ponadczasowa konstrukcja, więc jego widok mnie nie zdziwił. Ba! Nawet ucieszyła mnie tabliczka informująca, iż ogrzewanie jednostki zostało sprawdzone na 2013/14. A z racji jesiennej aury i wieczornej pory, przyznać należy, że ciepło nie było. Ośmielony zrobiłem pierwsze kroki do wnętrza.
Jednak nie zapominajmy, to jest polska kolej... Pierwsze rozczarowanie - kibel, tak zwany, full plastik. Znany ze swego komfortu. Czyli plastikowe siedzenia korekcyjne, na których można dorobić się skoliozy i lordozy po 30 minutach podróży. A gdy ogrzewanie jest zbyt sprawne, to i odparzyć sobie tyłek. Ale nic to - pomyślałem - przynajmniej żadna pluskwa mnie w zad nie chapnie.
Zawsze gdy jadę kiblem wybieram (jak to się fachowo nazywa) wagon rozrządczy b, czyli mówiąc po ludzku, tę część składu, która na czole ma napisane rb. Powód jest błahy - w wagonie a jest sprężarka, która w dziewięciu na dziesięć przypadków, pracuje tak głośno, że w porównaniu, Golf z przegniłym wydechem jest niczym Nokturn F-moll opus 55 numer 1 Chopina pośród bezkresnych łąk. Człowiek nie słyszy własnych myśli, nie wspominając już o współpasażerach lub muzyce w słuchawkach. Zapomnij o czytaniu książki, uczeniu się słówek na angielski albo rozmowie przez telefon - trwa piekło. Inną rozrywką, którą może zapewnić nam sprężarka, jest siedzenie z wibracjami. Nie jestem specem od budowy lokomotyw, ale jak na moje po prostu w każdym EN57 jest rozpieprzona amortyzacja sprężarki, dzięki czemu pasażerowie muszą wiedzieć, że właśnie teraz stwierdziła ona, że należy nabić zbiornik powietrzem. W przypadkach lekkich, praca sprężarki ogranicza się do słabo odczuwalnego mrowienia pod tyłkiem. W przypadkach skrajnych mamy wrażenia podobne jak pracownik obsługujący zagęszczarkę. Siedząc na niej... Należy również wyraźnie zaznaczyć, iż dwa powyższe przypadki, zazwyczaj występują w duecie i dają niezapomniane przeżycia. Wagon środkowy, czyli silnikowy, jest chyba przeznaczony dla wyjątkowych fanów sportów ekstremalnych. Tak jak sprężarka włącza się od czasu do czasu, tak silniki pracują praktycznie bez przerwy. Jak pracuje silnik sprawny, nie będę opisywał, bo jest to bezcelowe. Ten dźwięk znają jedynie przedpotopowe kolejarskie wunsy, które już zresztą ogłuchły od jazgotu sprężarek w jednostkach. W kiblu, który wyjeżdża świeżo po naprawie okresowej i tak silnik ma ochotę wejść w trzecią prędkość kosmiczną, a czasoprzestrzeń szykuje się do zagięcia. Znaczy się, tak przynajmniej to brzmi... Jest zresztą świetny filmik, umożliwiający poznanie normalnej pracy jednostki: kilknijże tutej!
Po tym słowie wyjaśnienia dlaczego wybieram człon b, rozgościłem się jak król na plastikowym i (o zgrozo) zimnym siedzeniu. Myślę sobie - źle się dzieje. A jeśli siedzenie jest zimne i w środku też jest zimno, to idąc logicznym torem własnego rozumowania, stwierdziłem że ogrzewanie nie działa. No tak, Przewozy Regionalne wiedzą najlepiej jak być powinno, w końcu wożą swołocz nie od wczoraj. A że ogrzewanie nie jest konieczne do odbycia podróży, to po cóż je włączać? I gdy już zacząłem przyzwyczajać się do tej komfortowej temperatury zewnętrznej panującej wewnątrz, poczułem w stopach znajome wibracje... Tak, na samym końcu jednostki czuć było pracę sprężarki...
I gdy myślałem, że to koniec przygód, kolej postanowiła kolejny raz mnie zaskoczyć. A jakże, bo czymże byłoby życie bez niespodzianek! I tak kibelek zaczął się kojąco bujać. Chyba każdy podróżny przeżył tryb bokser w EN57. Zazwyczaj załącza się przy dobijaniu do 90kmh i powoduje przemieszczanie pasażerów po całym składzie na lewo i prawo. Bagaże spadają na głowy, krzyżówki wypadają z rąk, warzywa z płóciennych toreb wysypują się na podłogę - ot, dzień jak co dzień. Jednak jednostka którą podróżowałem, odpaliła boksera już przy 50kmh... Muszę przyznać, że to zburzyło kolejny aksjomat, który zawsze się sprawdzał. Po kilku kilometrach postanowiłem przyjmować od ludzi zakłady, kto pierwszy się zbełta.
Dalej nie było lepiej. Gdzieś w okolicy Bojanowa szyby przeszły w tryb dykta i przestały być transparentne, a pasażerowie poczuli się dość zagubieni. W okolicach Rawicza ujrzałem na ścianie naklejkę, która bezczelnie śmiała mi się w twarz: Uwaga! Wysoka temperatura grzejnika! A gdzieś w polu przed Żmigrodem kibel stwierdził, że dalej nie jedziemy. Bo i po co? Jednak pan maszynista nie był byle kmiotem ze wsi i udało mu się naprawić jednostkę miotłą, gumą do żucia i rolką po srajtaśmie. Jedziemy...
A nie, jednak stoimy. Przy każdym starcie wywala stycznik liniowy. Pasażerowie przeczuwając co się święci rozbiegli się po składzie w poszukiwaniu gaśnic i zaczęli przegrupowywać się w okolicy szafki niskiego napięcia.
I w takim tempie, bez ogrzewania, ze szronem od środka na szybach, z przygasającym światłem i na arcywygodnych siedzeniach, doturlaliśmy się do Wrocławia. Z 20 minutowym opóźnieniem. Pff, też mi coś.
Będzie pointa? Nie będzie. To była podróż jak każda inna, dzień jak co dzień, nic szczególnego i fascynującego. Można było się spodziewać tego jak menela proszącego o dwa złote na parkingu, jak stolca o poranku i tego, że nasz pociąg będzie miał opóźnienie.
Chyba czas zacząć pisać o przeżyciach, gdy podróż pociągiem przebiegnie bez jakichkolwiek zakłóceń.